czwartek, 10 kwietnia 2014

Rozdział 1.

Śnieg za oknami spadł na dwanaście centymetrów w przeciągu ostatniej godziny. Nie mogłam uwierzyć, że zmuszali mnie do wychodzenia na dwór w taką pogodę. Główny ordynator szpitala musiał oszaleć, skoro zadzwonił i oczekiwał, że natychmiast przyjadę. Oczywiście stawię się na miejscu, ponieważ odniosłam wrażenie, że stało się coś naprawdę poważnego. Miałam akurat wolny dzień, który mogłam poświęcić samej sobie. Planowałam się zrelaksować, ale jeden telefon pokrzyżował wszystkie moje plany. Nie byłam lekarzem, nie byłam nawet pielęgniarką. Brałam udział w projekcie organizowanym przez liceum do którego uczęszczałam. Łączył on ludzi zainteresowanych medycyną, dodatkowo czerpałam z niego wiele korzyści.  
Udałam się w kierunku swojego samochodu. Byłam jedyną osobą, która postanowiła wyjść na zewnątrz o tej porze. Nie potrafiłam dostrzec kompletnie nic za wyjątkiem spadającego śniegu. Piękny widok. Puch okrył ulice, tworząc biały dywan na otaczającej mnie przestrzeni, co równało się z małym ruchem na chodnikach miasta.
Powiem szczerze, Londyn jest niezwykły.  Jednego dnia może być przeraźliwie zimno, a następnego przyjemnie ciepło. Ostrożnie wjechałam na szpitalny parking. Kiedy zerknęłam w tylne lusterka, zauważyłam parę reporterów.
Oślepiły mnie światła karetki, a ja prychnęłam z irytacją. Trzeba być idiotą, żeby wyjeżdżać gdzieś w taką pogodę. Po kogokolwiek jechali, musiał być kimś bardzo ważnym.
Zanim wysiadłam z auta, musiałam wziąć głęboki oddech i poprawić torebkę zawieszoną na ramieniu. Chyba jeszcze nigdy nie było mi tak zimno.
Zaczęłam grzebać w torbie w poszukiwaniu identyfikatora. Wepchnęłam kartę do specjalnej szczeliny i weszłam do środka. Niemal natychmiast odetchnęłam z ulgą, ponieważ temperatura panująca w szpitalu diametralnie różniła się od tej na dworze. Moje szpilki uderzały o podłogę, przez co zwracałam na siebie uwagę. Zerknęłam w dół, wyczuwając znajome wibracje w telefonie. Grzebałam przez chwilę w elektronicznym urządzeniu, by ostatecznie opuścić go z powrotem do torby. Jakaś pielęgniarka z całej siły popchnęła mnie na ścianę, co skomentowałam zmarszczeniem brwi. Szybko pozbierałam swoje rzeczy, bo wszystko upadło mi na ziemię i pchnęłam drzwi pokoju biurowego, chcąc jak najszybciej dowiedzieć się co się stało.
Rebecca! Domyślaliśmy się, że to Ty. Coś się stało? Dlaczego tutaj jesteś? - Meredith, prowadząca pielęgniarka przyjrzała mi się z uwagą. Odgarnęłam z twarzy długie włosy.
- Jestem na dyżurze  - oznajmiłam, umieszczając swoje rzeczy na pobliskim stoliku. Miałam zamiar zdjąć płaszcz, kiedy kobieca część personelu zaczęła szeptać pomiędzy sobą na widok pacjenta jadącego na ostry dyżur. Dźwięk krzyczących na ludzi, by się odsunęli lekarzy rozniósł się po całym budynku.
- Ktokolwiek dostanie tamten pokój, jest szczęściarzem - Meredith upiła spory łyk kawy ze Starbucksa, wolną ręką podnosząc schowek z plikiem papierów.
Kiedy skończyłam się rozbierać zauważyłam, że pokój całkowicie opustoszał. Od zawsze miałam szczęście - właśnie chciałam zapytać, kto do nas przyjechał. Przewróciłam teatralnie oczami i rozejrzałam się dookoła, poszukując czegoś, czym mogłabym się zająć. Wyciągnęłam z torebki małe lusterko i zaczęłam poprawiać makijaż.
Rebbeca, szukałem Cię! Jesteś na dyżurze, prawda? - Pan Bambino posłał mi ciepły uśmiech, a ja grzecznie przytaknęłam. Opiekował się całym projektem, w którym brałam udział i wiedziałam, że zawsze mogę liczyć na jego pomoc. Obserwowałam, jak wyciąga plik kartek i segreguje na małe stosy.
Weź je - mruknął, wciskając mi do rąk kartę pacjenta z formularzem do wypełnienia przez kogoś z rodziny - Chcę, żebyś doświadczyła na własnej skórze, jak stresująca może być praca na ostrym dyżurze. Idź do pokoju 209 i po prostu się rozejrzyj. Całą drogę do windy spędziłam na rozmyślaniu, czy powinnam zajrzeć do tamtych dokumentów, czy może lepiej nie. Kiedy zamierzałam to zrobić, drzwi się otworzyły, a ja podskoczyłam w górę przestraszona. Dwójka doktorów wyszła ze środka i kompletnie zignorowała moją obecność. Byli zbyt pochłonięci rozmową. Wypuściłam głęboki oddech spomiędzy warg  i postąpiłam parę kroków do przodu, wsuwając się do ciasnego pomieszczenia. Nacisnęłam przycisk z numerem dwa.
Wpatrywałam się w kartkę trzymaną w ręce. Zmarszczyłam zdezorientowana brwi, odczytując, z kim nasz szpital ma dzisiaj do czynienia.
- Harry Styles? - zapytałam samą siebie. 

1 komentarz: